Oto kolejna niespodzianka z Islandii. Następny islandzki film, po "W cieniu drzewa", który od razu trafia na moją listę ulubionych.
Baśniowym klimatem oraz proekologicznym przesłaniem przypomina "Pokot", ale jest znacznie bardziej przemyślany scenariuszowo, zgrabniejszy narracyjnie, a formalnie to już w ogóle cud-miód! Czegoś tak wspaniałego jak zabieg ze ścieżką dźwiękową nie widziałam nigdy wcześniej.
Najbardziej ujął mnie chyba specyficzny humor, bardzo umiejętnie wpleciony w całą historię, która przecież ogólnie rzecz biorąc zabawna nie jest (bohaterka próbuje na własną rękę "ratować planetę" sabotując działalność lokalnej huty). Tu polecam zwrócenie uwagi na pewnego hiszpańskiego turystę-pechowca. :D Po namyśle stwierdzam, że ten typ komizmu - na granicy absurdu, acz tej granicy nieprzekraczający - znajduję też w niektórych czeskich filmach, np. "Jedna ręka nie klaszcze" Ondricka.
Niektórzy zarzucają filmowi brak jednoznacznego ideowego określenia się i stanięcia murem po stronie swojej bohaterki. Po pierwsze wydaje mi się, że finał aż nadto daje do zrozumienia, po czyjej stronie stoją twórcy, a po drugie - nawet gdyby tak nie było - to znów pewne wątpliwości działają na korzyść samej historii. Ostatecznie - donkiszoteria wciąż może być zarówno przedmiotem szyderstwa, jak i podziwu.
Źródło: https://www.facebook.com/Słowa-i-obrazy-1991025304472366/