Bohaterem filmu jest młody mężczyzna Vann (Owen Wilson), który mógłby być - z uwagi na cechy swojego charakteru - idealnym członkiem społeczeństwa. Mógłby, gdyby nie był seryjnym mordercą. Nie jest to jednak postać typowa dla innych podobnych filmów. Vann jedynie popycha ludzi w objęcia śmierci, a czyni to za pomocą trucizny. W dodatku lubi mieć wpływ na otaczającą go rzeczywistość; obserwować, jak jego czyny wpływają na zamknięte, małomiasteczkowe społeczności - tak jak w miejscu, w które przybywa.
Kino rzadko oferuje podobny sposób przestawienia historii seryjnego mordercy. Nie ma tu uciekających nastolatek, fontann krwi i pościgów samochodowych, a sam bohater nie jest jednostką aspołeczną, która się aż prosi o zakończenie swojego marnego żywota. Ot, miły chłopak z sąsiedztwa, którego nie sposób nie lubić. Twórcy filmu stawiają przede wszystkim na klimat - opowiadają historię niespiesznie, mnożą wątki, dodatkowo zagłębiają się w psychikę bohatera (rozmowy z wyimaginowanymi agentami FBI pozwalają Vannowi kontrolować swoje czyny i uniknąć "wpadki"). Zaskakująco wypada Owen Wilson, który tutaj udowadnia, że jest dobrym aktorem i tylko marnuje się w marnych komedyjkach. W zasadzie oglądając film do samego końca trudno uwierzyć, że ten chłopak jest seryjnym zabójcą.
Tak więc jeśli szukacie oddechu od mainstreamowych hollywoodzkich produkcji podobnego sortu - zdecydujcie się na spotkanie z Vannem. Z pewnością poświęcony mu czas nie będzie stracony.